Założę się, że czytając notki na moim blogu, macie czasem wrażenie, że nasze wycieczki to trochę jak zwiedzanie muzeum z przewodnikiem, sypiącym jak z rękawa opowieściami i historycznymi ciekawostkami.
Prawdziwe oblicze geocachingu z Verenne zapewne rozczarowałoby niejednego 😀
Miejsca – w ciemno i bez planu
Przede wszystkim rozczarowałby Was totalny brak przygotowania. Już parę razy zdarzyło się, że przeoczyliśmy jakiś ciekawy element czy budowlę w pobliżu, bo zwyczajnie nic o jej istnieniu nie wiedzieliśmy. A wystarczyło co nieco poczytać.
Ale nie, nie jestem w stanie zmusić się do wcześniejszego ogarnięcia tematu. Te wszystkie informacje, ciekawostki itp., wygrzebuję już po wycieczce. To odwiedzone miejsce motywuje i inspiruje mnie do poszukiwań interesujących wzmianek, rzadko na odwrót. Nie jest to zbyt mądre, a czasem wręcz przynosi szkody, ale szczerze mówiąc nie chce mi się z tym walczyć.
Geocaching
Wi zwykle zlewa temat, bo jej się nie chce. W mieście jednak niezawodnie “robi tłum”, czyli kamufluje moje ewentualne dziwne zachowania.
Zapraszam do zakupu książeczki “Weronika szuka skarbów” – opowiastki dla dzieci i rodziców, inspirowanej zabawą w geocaching.
Ojciec rodziny towarzyszy. Jak jest potrzeba, to i na drzewo wlezie, i na skarpę też, ale ogólnie to wolałby siedzieć przy kompie i pograć sobie w spokoju.
Czasem łazi za nami z kamerą, tudzież otoczenie uwiecznia. Czasem trzeba go szukać, bo się gdzieś zawieruszy w szale filmowania.
No i o! A wszak wiadomo – w kupie zawsze raźniej i jeśli reszta też raczy szukać, to szanse rosną. A tak rośnie tylko moja frustracja. I wtedy też robię się upierdliwa, i wkurzona na wszystko i wszystkich.
Atmosfera gęstnieje.
Panna Wrzask
Wi miewa potworne jazdy, zwłaszcza, jeśli nie zostanie zaholowana do paśnika o odpowiedniej porze.
– Głodna jestem!
– To zjedz kanapkę/ banana/ kabanosa.
– Nie chcę, chce pizzę!
– Ale jesteśmy w środku lasu, zjedz kanapkę.
– Nie chcę.
– Znaczy nie jesteś głodna.
– Jestem, ale nie będę jadła kanapki!
I się zaczyna. Wrzask. Panna Wrzask. Jeśli uda się ją przekonać do paru gryzów czegokolwiek, zyskujemy nieco na czasie. Jeśli nie, jest wrzask i trolling po całości.
W najgorszym wypadku jest tak:
- sfrustrowana furiatka – Verenne, która klnie pod nosem (albo i wcale nie pod nosem) jak szewc, próbując równocześnie szukać geokesza, robić zdjęcia i ogólnie ogarnąć tę kuwetę,
- znudzone dziecko, które trolluje otoczenie bez litości,
- obrażony na cały świat chłop, któremu wszyscy utrudniają pracę filmowca – amatora, marzący w głębi duszy o powrocie do domu i zalegnięciu przed kompem/ telewizorem.
Mówię Wam, zgroza!
Po paru takich akcjach doszłam do wniosku, że mój brat z żoną muszą nas bardzo, bardzo kochać, skoro jeszcze chcą z nami czasem jeździć na GEOwycieczki ;]