Stóg Izerski (góra), powiat lwówecki, woj. dolnośląskie, PL
Wycieczka na Stóg Izerski to zdaje się nasza druga rodzinna wyprawa w góry.
Serio! Mimo, że mamy blisko, mimo, że jesteśmy w miarę rozchodzeni, z prawdziwymi górami jakoś do tej pory nie było nam za bardzo po drodze. Czas jednak to zmienić, bo dziecko dorasta i jest coraz mniej marudne, coraz bardziej wydolne i coraz bardziej długodystansowe.
Trasa
12 km to może nie jest strasznie dużo, ale jednak w górach chodzi się inaczej, bo przewyższenia czasem dają w kość.
W każdym razie wyruszyliśmy czerwonym szlakiem z miejsca o nazwie „ujęcie wody”, poniżej którego zaparkowaliśmy auto.
Zapraszam do zakupu książeczki “Weronika szuka skarbów” – opowiastki dla dzieci i rodziców, inspirowanej zabawą w geocaching.
Swoją drogą, polecam stronę Mapa szlaków turystycznych oraz towarzyszącą jej aplikację na urządzenia mobilne Mapa turystyczna. Można podejrzeć, jak wyglądają przewyższenia na trasie, zobaczyć, ile dany szlak ma kilometrów oraz jaki jest przewidywalny czas przejścia. To ostatnie oczywiście traktujemy orientacyjnie, bo wiadomo, że np. z dzieckiem wycieczka zajmie więcej czasu.
Chatka leśników
Na samym początku drogi, zbaczając odrobinę ze szlaku, trafiamy na urocze miejsce zwane chatką leśników. Wiata, miejsce na grill, mostki i górskie strumyki. I gdzieś tam ukryta GEOskrytka 😀 Fajnie tu, prawda?
Na szlaku
Idziemy – jak to w górach – pod górę. Szlak jest w miarę przyjemny, czasem zdarzy się kawałek błotka, bo pogoda ostatnio zmienna. Tego dnia zapowiadało się jednak, że pogoda się utrzyma – czy rzeczywiście? ;]
Pierwszy postój po pokonaniu pierwszego wzniesienia i dotarciu do asfaltówki, którą miejscami będziemy podążać. Wi, jak widać, w plecaku targa smoka. Dobrze, że jednego, bo bywa, że podróżują z nami wszystkie trzy z tej rodziny.
W przerwach na odpoczynek, Wi rysuje kronikę naszej wycieczki.
Przy szlaku mnóstwo jagód, które jemy prosto z krzaka. Tak, wiem, bąblowica czyha, ale jak tu się oprzeć takim cudeńkom?
No i te widoki… Izery są takie piękne 🙂 Docenia to nawet zmęczone dziecko, a krótkie przystanki na jedzenie jagódek naprawdę ratują sytuację.
Po drodze znajdujemy ponoć najstarszą skrytkę na Dolnym Śląsku. Przy szlaku prowadzącym na szczyt Stogu Izerskiego skutecznie ukrywa się przed Mugolami od 2003 r. Zasilamy ją kilkoma drewniaczkami, a co! Niech się cieszą następni znalazcy 🙂
Stóg Izerski
Ostatnie podejście boli. Zwłaszcza w kolanach nieprzywykłych do takiej formy wysiłku. Za to widoki za plecami zacne.
Przed nami majaczy już budynek kolejki gondolowej i słychać, jak pracują maszyny. Już blisko, serio, tylko nogi bolą jak szlag. Do przodu pcha nas również perspektywa konsumpcji w schronisku.
Kicamy na skróty pod gondolą w kierunku schroniska.
I wreszcie jest! Dotarliśmy do jadłodajni 😀
Niektórzy raczą się kawą, inni wolą coś konkretniejszego. Z Wi wpylamy po porcji kopytek. Po spacerze smakują doskonale i znikają z talerzy błyskawicznie. Ruch i świeże powietrze zaostrza apetyt, wiadomo! Potem jeszcze ciasto, które kosztuje milion monet, ale wygląda tak zacnie, że nawet nie próbuję się opierać.
Na Stogu wieje i pogoda jakby zaczyna się psuć. Mimo to szybko znajdujemy kolejne skrytki i decydujemy się iść dalej. Droga powrotna dłuższa, ale łagodnie z górki, więc powinno być ok.
I z powrotem…
Z drogi powrotnej zdjęć mam niewiele, głównie dlatego, że spory kawałek przyszło nam iść… w deszczu. Nie było najgorzej, choć miejscami lało, jak z cebra, aparatu wolałam więc nie wyjmować.
A miała się pogoda utrzymać w trybie bezdeszczowym, no cóż… tak to bywa z prognozami. Dobrze, że mieliśmy kurtki przeciwdeszczowe. Zresztą pogoda była w kratkę: deszcz, a za chwilę słońce, które na pniu suszy mokre ciuchy. A za następną chwilę znowu jak nie lunie…
Gdzieś między kroplami udało mi się wypatrzeć taki oto kamulec przy trakcie. Co mogą oznaczać te napisy?
Tu też kamienne oznaczenie – pewnie działek leśnych, chociaż cholera wie – nie znam się za bardzo. Ale lubię kamulce z napisami – mniej lub bardziej „tajemniczymi” 😉
Źródło dr. Adama
Staczaliśmy się prawie z ostatniej górskiej prostej, susząc się w słońcu, które znowu litościwie wyjrzało zza chmur, gdy ukazała nam się solidna przydrożna wiata. Jak dobrze! Zjemy coś, tudzież wypijemy w ludzkich warunkach, sadzając zmęczone zadki na suchych ławkach!
Okazało się, że wiata ma nawet pięterko, na którym od biedy można się zapewne i przekimać.
Ale to nie wszystko! Drewniana prawie-chata skrywa bowiem jeszcze jedną ciekawostkę, podpisaną nawet (ach, ta moja słabość do „wydziaranych” kamulców!).
Spod kamienia z wykutym napisem „ADAMS QUELL” i datą „1920” do kamiennej misy sączy się woda. Ponoć właściwości ma niemal magiczne 😉
Kim był człowiek, którego imię nosi źródełko? Otóż dr Waldemar Adam był lekarzem uzdrowiskowym oraz prywatnym lekarzem hrabiowskiej rodziny Schaffgotschów.
Przez wiele lat prowadził badania skuteczności leczenia klimatycznego i balneologicznego, dochodząc do wniosku, że wodne kąpiele, spacery wśród drzew świerkowych i picie tutejszych wód leczniczych, bogatych w cenne składniki mineralne, to najlepsza metoda kuracji, pomagająca w przypadku wielu dolegliwości.
Oprócz działalności medycznej, aktywnie działał także na rzecz promocji turystycznej swojego regionu, m.in. tworząc lokalną sekcję Riesengebirgsverein (Towarzystwo Karkonoskie) w Bad Flinsberg (dzisiejszy Świeradów-Zdrój).
Zasłużył chłop na własne źródełko, nawet nie ma o czym mówić.
Po krótkim odpoczynku, idziemy dalej. Docieramy wreszcie do auta, zmęczeni, ale całkiem pozytywnie. Jeszcze tylko jedna skrytka, właściwie jedną nogą w samochodzie i pędem na obiad, bo głód konkretów kulinarnych daje o sobie znać.
Ciocia „Dobra Rada”
To była naprawdę fajne przedsięwzięcie. Myślałam, że Wi się zniechęci, czy coś, ale nie! Chce następną wycieczkę. Plan kolejnego górskiego spaceru mam więc już w głowie.
Odnośnie górskich wycieczek nie jestem żadnym autorytetem, więc fachowych rad nie będzie. Myślę, że zdrowy rozsądek to podstawa, czyli:
- Wycieczkę planujemy biorąc pod uwagę pogodę (chociaż tak mniej więcej) i kondycję uczestników.
- Wygodne buty dobrze trzymające się stopy i podłoża. Nie muszą być drogie i firmowe, zwłaszcza na letnie wyprawy łatwymi szlakami, ale sandały czy trampki to sroga przesada.
- Dziecko łatwo zniechęcić, więc wycieczki w góry nie mogę być wg mnie przesadnie forsowne. Zresztą ja też nie lubię takich wypraw za wszelką cenę.
- Kurtkę, a jeszcze lepiej pelerynę przeciwdeszczową zawsze warto mieć w plecaku.
- Woda – koniecznie, kanapki czy inne „mobilne” jedzonko – też. Lubię mieć też pod ręką jakąś czekoladę czy inne słodycze.
- Jeśli chcemy korzystać z jakichkolwiek usług w schroniskach, to konieczna jest gotówka, bo powiem szczerze, nie spotkałam się z możliwością płacenia kartą w takich przybytkach.
W sumie nie wiem, co jeszcze… A! Ja oczywiście sprawdzam, czy w pobliżu szlaku są jakieś GEOskrytki i zgrywam je do telefonu, w razie, gdyby Internet zdechł na amen.
Geocaching
Skrytek na trasie było kilka. Wszystkie udało się dorwać wespół w zespół 🙂
Mapka
Źródła (stan na 13.08.2017 r.):