No, może nie burz, ale na pewno deszczy niespokojnych. Listopad znaczy się…
Długi weekend w miarę standardowo.
1 – cmentarz.
2 – wycieczka.
Miało być przejście od Polany Jakuszyckiej do schroniska Orle, ale, z uwagi na kiepską pogodę, skończyło się na wejściu na zamek Chojnik.
Jedziemy na wycieczkę!
Nie jedziemy sami,
Jedziemy z wariatami!
To powyżej to przedwycieczkowa twórczość Panny Wi.
Bo wycieczka była zainicjowana przez znajomych z parą urwisów, zwanych “wariatami” właśnie. Do wariatów Wi zalicza także siebie i Pana Ka. Ja jestem z tych normalnych, podobnie, jak rodzice tamtej dwójki.
Będzie czwórka wariatów i troje normalnych – kategoryzowała uczestników Wi ;]
3 – kiszenie w domu.
Mnie dopadło choróbsko jakieś w postaci przeogromnego bólu gardła i ogólnego rozbicia, bleh… Na szczęście jakoś przeszło. Znaczy było intensywnie i boleśnie, ale błyskawicznie, hm hm… :]
Zapraszam do zakupu książeczki “Weronika szuka skarbów” – opowiastki dla dzieci i rodziców, inspirowanej zabawą w geocaching.
Oprócz tego czytałam oczywiście.
I oczywiście raczej połykałam niż czytałam. No cóż… wiedźmin to wiedźmin. Na delektowanie się będzie czas przy czytaniu nr 2 i kolejnych 😉
Refleksje na szybko? Klimaty trochę jak opowiadania, ale wiedźmin raczej ten z sagi… Niedosyt czuję jednakowoż.
A dziś debiut Wi w nowym przedszkolu. Trzymajta kciuki, bo ja denerwuję się bardzo… :/