Tak nazwała nasz nowy nabytek Wi.
Znaczy się maszynę do popcornu mamy.
Historia nabytku jest dramatyczna 😉 Mianowicie pewnego wieczoru zasiedliśmy sobie (znaczy my – dorośli) przed tv przy piwku i chipsach. I jakoś tak się stało, że włączyłam program pani Bosackiej “Wiem, co jem” czy coś w tym rodzaju. A ona właśnie omawiała popularne “przedtelewizyjne” tudzież imprezowe przekąski. No i te cholerne chipsy też oczywiście wzięła na tapetę. Niby wiedzieliśmy, że niezdrowe to to jest i kaloryczne okrutnie, ale taka kumulacja wiedzy sprawiła, że stanęły nam one w gardle ;]
No i wyszło na to, że z tego wszystkiego, to najzdrowszy jest właśnie popcorn, ale absolutnie nie ten do mikrofalówek, tylko najzwyklejszy.
No to, żeby się nie rozdrabniać ani nie palić garów, zdecydowaliśmy się na zakup popkornownicy właśnie 😉
Całkiem sprytne urządzenie – podgrzewa się, samo miesza ziarnka, nic się tu nie przypala, tłuszczu używa się mało, a nawet ponoć można wcale go nie stosować. Pokrywa zaś służy następnie jako misa na popcorn. Tylko pilnować trzeba, bo machina sama się nie wyłącza.
Zapraszam do zakupu książeczki “Weronika szuka skarbów” – opowiastki dla dzieci i rodziców, inspirowanej zabawą w geocaching.
W każdym razie, polecam, jeśli ktoś lubi czasem coś tam pochrupać 🙂